Mike Tyson - biografia.życiorys w ciekawym skrócie.

niedziela, 13 marca 2011

Upokarzał rywali, bo chciał, by czuli ból. Taki sam, jaki on odczuwał w młodości. Zanim zarobił, a potem roztrwonił ponad 400 milionów dolarów, miał naprawdę pieskie dzieciństwo

Ojciec był sutenerem, matka prostytutką. Pamięta mały pokoik, w którym mieszkał z matką, siostrą i bratem. Matka zmarła, kiedy miał 16 lat. Ojciec szybko opuścił rodzinę. "Zawsze jeździł cadillacami i miał rękę do kobiet" - mówi o nim krótko. Umarł, kiedy Tyson siedział w więzieniu.

Mike'a wychowała ulica w Brownsville na Brooklynie, filmowy wręcz symbol nędzy i upodlenia. Miejsc, gdzie dorastał, normalni ludzie nie odwiedzają nawet w dzień. Nic dziwnego, że ten przedwcześnie dorosły dzieciak szedł prostą drogą do kryminału. Mając 11 lat okradał ludzi, był bezwzględny, nad wiek silny i bez skrupułów. Dwa lata później wylądował w poprawczaku. Tam wypatrzył go Bob Stewart, były bokser i zadzwonił do Teddy Atlasa, znanego już trenera, który poznał się na talencie Tysona.

Trener z pistoletem

Atlas tak wspomina ich pierwsze spotkanie: "Miał 13 lat, 180 cm wzrostu, ponad 80 kg wagi i przypominał czołg. Mistrzostwo miał w genach". Karierą Tysona zajmował się już wtedy Cus d'Amato, jeden z tych nauczycieli boksu, którzy w małych salkach pracują dla potęgi amerykańskiego pięściarstwa. Usynowił Tysona i ulepił go na nowo. Kiedy Tyson zaczął dobierać się do bratanicy Atlasa, krewki trener wyciągnął pistolet, przyłożył bokserowi do głowy i zagroził, że go zabije, jeśli ten nie da dziewczynie spokoju. Zrobił się skandal, w efekcie czego Atlas stracił pracę.

Gdy w 1985 roku zmarł najpierw d'Amato (nie doczekał zwycięskiej walki o mistrzostwo świata z Trevorem Berbickiem), a trzy lata później menedżer Jim Jacobs, prawdziwy przyjaciel i jeden z nielicznych uczciwych ludzi w jego otoczeniu, Tyson znalazł się na rozdrożu. Nagle stracił spokój i stabilizację, a tkwiące w nim demony znów dały znać o sobie. Po 37 zwycięstwach, szybkich i bezlitosnych, najmłodszy mistrz świata wagi ciężkiej w historii zawodowego boksu doznał pierwszej porażki. 11 lutego 1990 roku przegrał w Tokio przez nokaut z Busterem Douglasem. To była największa sportowa sensacja dekady. Teraz mówi, że to był początek końca wielkiego Tysona. Nie wiodło mu się też w życiu osobistym. Na oczach całej Ameryki jego młoda żona, śliczna aktoreczka Robin Givens przypięła mu łatkę damskiego boksera, a on nie powiedział słowa. W 1992 roku trafił do więzienia za gwałt na Desiree Washington. Wyrok - 6 lat pozbawienia wolności - przekreślał dalszą karierę "Zostałem wrobiony. Od chwili, kiedy zarobiłem w ringupierwszy milion, bez przerwy ktoś mnie wrabia. Mogłem tylko bulić forsę" - mówił Tyson w telewizyjnej rozmowie wiele lat później.

Trzy lata więzienia

Tym razem jednak pieniądze nie pomogły. Odsiedział połowę. "Trzy lata za kratami zniszczyły mu psychikę" - twierdził stary trener Lou Duva. Chyba wiedział, co mówi, bo Tyson po wyjściu z więzienia nie był już taki jak wcześniej. "Strach, który był moim przyjacielem, stał się moim wrogiem" - powtarzał przy każdej okazji. W więzieniu przeszedł na islam, przeczytał kilka książek i chyba zgorzkniał do reszty. Coraz częściej mówił o śmierci. Walczyć jednak nie zapomniał i szybko odzyskał tytuł mistrza świata.

Przed pierwszą walką z Holyfieldem, jesienią 1996 roku, to on był faworytem w stosunku 25:1, ale przegrał przez techniczny nokaut. W rewanżu odgryzł rywalowi kawałek ucha i został zdyskwalifikowany. "Nie zrobił tego dlatego, że był głodny, tylko dlatego, że nie jest w stanie opanować emocji w ekstremalnej sytuacji" - komentował to zdarzenie Atlas. Jeszcze tydzień po walce cała Ameryka dyskutowała, co z nim zrobić. Na 18 miesięcy cofnięto Tysonowi licencję zawodowego boksera i odebrano 3 mln dolarów z dziesięciokrotnie wyższego honorarium. Holyfield zarobił jeszcze więcej - 35 mln. Ani wcześniej, ani później nikt nie dostał tyle pieniędzy za walkę bokserską. Tym, który przyciągał tłumy i napędzał pieniądze do tego interesu, był jednak Tyson. Miał w sobie magiczną moc, był "Bestią", która elektryzuje świat.

Wysysana cytryna

Jednak zaczynał być już zmęczony życiem i boksem. Bez leków psychotropowych nie funkcjonował. Ludzie z jego najbliższego otoczenia, nazywani przez niego gnidami, wysysali go jak cytrynę. Boksersko staczał się po równi pochyłej. Objazdowy cyrk z Tysonem w roli głównej przynosił wprawdzie dalej kokosy, ale to już nie był sport. Były mistrz miał gigantyczne długi, więc musiał brać w tej szopce udział.

Przed walką z Lennoksem Lewisem (8 czerwca 2002 roku w Memphis) krzyczał i obrażał rywala, opowiadał brednie tylko po to, by zwiększyć zainteresowanie. Skutecznie, bo walka przyniosła rekordowe 103 mln dolarów zysku. Więcej niż pamiętny pojedynek z Holyfieldem. Kiedy padał na deski ponokautującym ciosie Lewisa, miał na twarzy ulgę, jakby czekał na ten cios od dawna. Rywal bił go z premedytacją, tak jak 22 lata wcześniej Larry Holmes Muhammada Alego.

W pierwszej szóstce najlepiej sprzedanych walk w historii boksu jest aż pięć pojedynków z udziałem Tysona. Dlatego tyle lat nie pozwalano mu przejść na emeryturę, a chciał odejść już w 1997 roku. Przed nieszczęsną walką z Andrzejem Gołotą, który uciekł z ringu (2000 r. w Detroit), Tyson nie poddał się obowiązkowym badaniom dopingowym. Walkę uznano za nieodbytą, a były mistrz zapłacił 205 tysięcy dolarów kary. Wcześniej znów trafił za kratki, bo pobił kogoś na ulicy.

Ci, którzy myśleli, że klęska w walce z Lewisem oznacza koniec kariery Tysona, byli jednak w błędzie. Stacey McKinley, jeden z jego trenerów, mówił: "Kiedy będzie gotowy do kolejnej walki, ludzie znów kupią bilety i dekodery pay per view, by go oglądać".

Miał rację. Tyson wrócił. Wprawdzie jeszcze słabszy i bardziej niepewny siebie, ale znów zapełnił wielkie hale. Faszerowano go przed walkami środkami uspokajającymi, przyprawiano gębę "Draculi", wiedząc, że "Bestia" już nie potrafi straszyć. Przed ostatnią walką z Kevinem McBride'em zmieniono jednak taktykę. Tyson zaczął się uśmiechać, przepraszać za błędy młodości. Na konferencji krzyczał wprawdzie, że wypatroszy Irlandczyka jak rybę, ale ludzie już się go nie bali, McBride też nie. Z ostatnich czterech walk Tyson przegrał trzy, wszystkie przed czasem. Nie był już "Najbardziej niebezpiecznym człowiekiem na ziemi".

Kiedy pod koniec szóstej rundy pojedynku z McBride'em siedział bezsilny na ringu, zasługiwał na współczucie. To było tak, jakby ktoś nagle wyłączył prąd i zabrał mu całą energię. Dwadzieścia lat w świecie zawodowego boksu wypaliło Tysona do cna. Dlatego można mu wierzyć, gdy mówi, że to naprawdę koniec.

Podobno chce być lepszym ojcem (ma sześcioro dzieci), poświęcić się bliskim. Mówi też o podróży do Afryki, by tam zająć się działalnością misyjną. Prawdopodobnie to jednak kolejna bajka wymyślona przez doradców. Zawsze będą się wokół niego kręcić z jedną myślą - co jeszcze wycisnąć. "Zawsze byłem sam ze swoimi sekretami i bólem. Jestem przegranym człowiekiem i umrę samotny" - powiedział Tyson kilka dni po ostatniej porażce. I można mu wierzyć


Chomikuj - Znajdź to czego nie znajdziesz nigdzie

0 komentarze:

Blog Archive